Jak można złamać mężczyźnie serce w Boże Narodzenie? W jeden
z najszczęśliwszych i najbardziej uroczystych dni w roku? Wybranka
Junichiego Tachibany okrutnie obeszła się z zakochanym młodzieńcem.
Pełen nadziei i gorącego uczucia cierpliwie czekał na nią w mroźny
wieczór wigilijny dwa lata temu. Niestety, ona się nie pojawiła. Dla
Tachibany był to cios, który od tamtej pory stał się zadrą w jego sercu,
zaś Boże Narodzenie bolesnym i ponurym okresem, rozdrapującym starą
ranę. Zbliża się czas kolejnych świąt, a życie licealisty toczy się
zwyczajnym rytmem. Postępujące przygotowania do szkolnej Wigilii
skutecznie pogrążają Tachibanę w ponurym rozpamiętywaniu przeszłości.
W takich chwilach pomagają mu przyjaciele, z których znaczna większość
to śliczne i atrakcyjne dziewczyny, a część z nich jest szczerze
zainteresowana naszym protagonistą. Oto przed Junichim pojawia się
szansa, by nadchodząca Wigilia okazała się jednak najwspanialszym dniem
w roku. Pora na miłość. A że jedna miłość i jedna Wigilia to za mało,
przeżyjemy je nie raz, a całe siedem razy (uff..).
Amagami SS jest adaptacją gry randkowej typu visual novel
o tym samym tytule, stworzonej na platformę PlayStation 2. Gra posiada
typową dla tego gatunku konstrukcję – mamy kilka dziewczyn, z którymi
możemy romansować, zaś po pewnym czasie musimy wybrać jedną ukochaną.
Oczywiście, aby ujrzeć historię każdej z niewiast, musimy ukończyć grę
tyle razy, ile jest ich do wyboru. Twórcy anime postanowili przenieść na
ekran nie tylko historię i bohaterów, ale również konstrukcję gry.
W anime ujrzymy siedem alternatywnych części, z których każda przedstawi
nam romans Tachibany z inną dziewczyną, dziejący się w tym samym czasie
i w otoczeniu podobnych wydarzeń. Pomysł o tyle ciekawy, że pozwala
wyeliminować wadę haremówek i ukrócić narzekanie i rozczarowanie fanów
danej bohaterki, iż to nie ona stała się obiektem westchnień bohatera.
Tutaj problem znika, a każda białogłowa dostaje swoje pięć minut.
Pierwszy raz spotkałem się z podobną konstrukcją w anime. Byłem
szczerze zaciekawiony, co też z tego nasiona wyrośnie. Zacząć wypada od
tego, że Amagami SS jest przeciętnie dobrym romansem, który
absolutnie niczym nas nie zaskoczy. Pomyślcie o anime. Wyobraźcie sobie
teraz romans i wszelkie jego typowe elementy. Tak oto powinien zarysować
się przed wami obraz tej serii. Opowieść lekka z charakteru, banalna,
czasem przesłodzona, schematyczna, potrafiąca niemiło się przeciągać.
Z drugiej strony optymistyczna, ciepła, dobrze wpasowująca się w zimowe
świąteczne wieczory i wywołująca pod koniec raczej uśmiech aprobaty. Być
może niektórym widzom nawet zakręci się łezka w oku. Cóż, tym razem
mnie ominęły podobne uniesienia. Samo anime siedmiokrotnie podąża tą
samą ścieżką. Tachibana, w ten czy inny sposób, nagle zaczyna częściej
rozmawiać z daną dziewczyną, spędzać z nią więcej czasu i lepiej ją
poznawać. Dodatkowo często wikła się w ich prywatne, mniej i bardziej
trywialne problemy, które pomaga im rozwiązać, korzystając z męskiej
siły charakteru. Co naturalnie sprawia, że wrażliwe i będące w potrzebie
panny zaczynając pałać do Junichiego gorętszym uczuciem, szukając
w jego twardych ramionach opieki i ochrony. Przychodzi czas na pełne
radości randki, przypadkowe spotkania we dwoje, pełne zakłopotania
rozmowy, krępujące dwuznaczne sytuacje i wspólną pracę nad zbliżającym
się szkolnym festiwalem świątecznym. W tym bowiem czasie ma miejsce
wiele istotnych szkolnych aktywności, a także ważnych dla naszych
dziewczyn wydarzeń. Bez Tachibany nic przecież się nie uda, tak więc
bohater niestrudzenie pracuje dla dobra swojej wybranki i honoru
japońskiego licealisty. Nie wywoła śmiechu zaprezentowany humor, którego
jest tutaj niewiele. Wszelkie gagi to ograne chwyty, po których próżno
oczekiwać ataków wesołości, niemniej jednak całość ogląda się bez
uczucia irytacji.
Każda historia otrzymuje swój wigilijny finał. Finał szczęśliwy i,
w większości, satysfakcjonujący. Ze świecą w ręku doszukiwać się można
dramatu czy bolesnych, poważnych problemów. Minimalne napięcia
i różnorakie młodzieńcze dylematy są sprawami nieskomplikowanymi,
niezaburzającymi spokojnego, miarowego tempa, jakim toczy się historia.
W której też nie dzieje się nic specjalnego. Jedna dziewczyna zaczęła
gorzej pływać, inna nie potrafi się głośno i pewnie wyrażać, następna
potrzebuje pilnie nowych członków klubu herbacianego, a w tle zakochana
przyjaciółka z dzieciństwa ukrywa swoje uczucia. Ważniejszymi
wydarzeniami są tylko wspólne randki i rozmowy, a także ostatni odcinek,
niejako domykający umowną fabułę. Krótko mówiąc, seria nie przedstawia
żadnej oryginalnej treści, nie porywa fabułą ani emocjami, których
niestety brak. Pozytywne emocje troszeczkę wzrastają pod koniec każdej
historii, ale ich przewidywalność uniemożliwia głębsze przeżywanie
miłosnych perypetii. Dzięki temu jednak widzowie nie mają powodów, by
zgrzytać zębami czy poczuć się sfrustrowani. Jeśli tylko wiedzą, za co
się zabierają.
Siedem mocno nierównych rozdziałów. Wiele w ich ocenie zależy od
preferencji widza. Oczywiste jest, że każdy wytypuje własne ulubione
kandydatki na podstawie prywatnych kryteriów i gustów. Podobnie jest
z tempem fabuły i atmosferą danej historii. Tak więc i moja ocena
poszczególnych epizodów jest w dużej mierze tym podyktowana. Pierwszy
z nich, moim zdaniem, był najlepszy, ze względu na postać Haruki
Morishimy, której entuzjazm i energia wniosły dużo orzeźwiającego
uczucia do historii. Swobodna atmosfera i fajna bohaterka. Kaoru
Tanamachi, najlepsza przyjaciółka Junichiego, sprawiała z początku
wrażenie bardziej kumpla niż przedstawicielki płci pięknej. Naturalnie
pod tą skorupą skrywała się wrażliwa i od dłuższego czasu zakochana
dziewczyna. Jej relacje z bohaterem były bardzo pozytywne i naturalne,
nie robiące wrażenia wymuszonego uczucia. Obie te części mają bardzo
miłe i ciepłe zakończenia tworzące romantyczną i urokliwą atmosferę.
Niestety, wątek Sae Nakaty wniósł do mojego pokoju dużą dawkę znużenia
i bolących od nadmiaru cukru zębów. Sae jest tak słodka, cicha
i nieśmiała, że dziwiłem się, jakim cudem potrafi funkcjonować
w jakiejkolwiek grupie społecznej. Ślimacze tempo połączone z bezbarwną
bohaterką sprawiły, że zdrowo namęczyłem się podczas seansu. Wyjątkowo
nie przemówił do mnie pomysł o instruktorze Tachibanie, który przyucza
Sae, jak głośniej się wypowiadać, aby zdołała przejść przez rozmowę
kwalifikacyjną na kelnerkę. Całość sprawiała po prostu głupie wrażenie.
Koniec jej epizodu powitałem z ulgą, ziewając szeroko. Przygoda miłosna
z Ai Nanasaki była bardzo pozytywna, a bohaterka najbardziej
przypominała normalną zdrową dziewczynę. Niemniej jednak zaczęło się
powolutku wkradać znużenie, spowodowane oglądaniem po raz czwarty tego
samego schematu. Bohaterką najbardziej bezpłciowego wątku była Rihoko
Sakurai. Dziewczę tak głupie, że zapewne miało być urocze. Cóż, jak dla
mnie prędzej upośledzone. Mało pamiętam wydarzeń z tej historii, bowiem
załzawione od ziewania oczy nieraz zamazywały mi obraz. Dodatkowo
zakończenie nie odpowiada ostatecznie na pytanie, czy to jest przyjaźń,
czy to jest kochanie.
Ostatnie dwie opowieści były zdecydowanie lepsze. Tsukasa Ayatsuji
okazała się bardziej skomplikowaną i ciekawszą postacią niż reszta
dziewczyn, co sprawiło, że z zainteresowaniem prześledziłem jej wątek.
Miła i uczynna przewodnicząca Ayatsuji skrywała niewielką tajemnicę,
która dodała odrobiny dynamiki do historii. Na końcu zaś jeden odcinek
poświęcony został pannie Risie Kamizaki. Na szczęście tylko jeden.
Twórcy postanowili, że ten samotny epizod zamknie ostatecznie umowną
fabułę Amagami SS i odpowie nam na pytanie: co naprawdę wydarzyło
się w ową pamiętną i bolesną Wigilię dwa lata temu? Naturalnie szoku
i zaskoczenia nie ma, ale miło, że postarano się o stosowne wyjaśnienie.
Co do samej Risy, to najwyraźniej cierpi ona na jakieś schorzenie
psychiczne, albowiem odsuwanie od Tachibany każdej zainteresowanej nim
dziewczyny i perfidne okłamywanie ich, a także niemalże chorobliwa
zazdrość, połączona z wyrzutami sumienia mogą tworzyć niebezpieczną,
niestabilną mieszankę. W tej alternatywnej wersji historii, będąc na
miejscu Junichiego, miałbym się na baczności. Ale miłość przezwycięży
wszystko, prawda?
Konstrukcja Amagami SS nie wywołała mojego entuzjazmu ani
pozytywnej reakcji. Uważam, że lepiej jest skupić się na jednej historii
i jednym wątku romantycznym niż siedmiokrotnie powtarzać do bólu ten
sam schemat, prezentując tylko i wyłącznie inny stereotyp dziewczyny
z anime. Nie jest to ani ciekawe, ani innowacyjne i na pewno nie
przykuwa do ekranu. Za to potrafi zmęczyć. Romantycznością popisać się
mogą może ze dwa, może trzy epizody. Reszta jest tylko powielanym wzorem
klasycznego szkolnego romansu. Dodatkowo główny bohater, Junichi
Tachibana, jest wyjątkowo prostą postacią, która posiada zerową
oryginalność, charyzmę, urok czy osobowość. We wszystkich
zaprezentowanych historiach reaguje i zachowuje się tak samo,
niezależnie od tego, z jaką dziewczyną ma do czynienia. Jąka się, jest
niepewny siebie, przeciętny, naiwny, łatwowierny, a jego reakcją na
tematy trudniejsze czy bardziej dojrzałe jest rumieniec i zakłopotany
śmiech. I tak siedem raz przez 25 odcinków. Po prostu bohater przynudza
i stanowi jedynie niezbędny dodatek do historii w postaci wymaganego do
romansu samca. Bo do miana mężczyzny to mu jeszcze bardzo daleko. Prócz
tego przeciętność przez duże P.
W kwestiach technicznych jest podobnie. Proste modele, niezbyt
szczegółowa grafika, uboga mimika i oszczędna animacja. Nie ma co liczyć
na piękne krajobrazy czy wyjątkowo szczegółowe tła, lokacje i inne
elementy oprawy graficznej, chociaż zdarzają się ładniejsze kadry
i bardziej dopracowane ujęcia. Projekty postaci są słabo zróżnicowane
i bardzo klasyczne. Graficy nie pokazali żadnych fajerwerków. Mamy za to
dużo śniegu, świątecznych ozdób i kolorowych świateł, które budują
urokliwą atmosferę tego wyjątkowego okresu. Wszystko jest wizualnie
poprawne, bez większych błędów i bez jakichkolwiek wyróżniających się
zalet. Muzyka zaskoczyła mnie przyjemnymi i łatwo wpadającymi w ucho
openingami, które natychmiast przywoływały spokojną, romantyczną
atmosferę. Ciekawostką jest to, że każda z seiyuu bohaterek anime
śpiewa swój własny ending, dzięki czemu nie ma się wrażenia przesytu
słuchania w kółko tego samego utworu kończącego poszczególny odcinek.
Pomysł bardzo fajny i świetnie zrealizowany. Endingi są dobrze
dopasowane do charakteru każdej z dziewczyn, a aktorki dają z siebie
wszystko. Aż miło posłuchać, chociażby z ciekawości.
Amagami SS to typowy romans anime o nietypowej konstrukcji
przeniesionej z gier randkowych. Podzielenie serii na siedem nierównych,
alternatywnych części nie okazało się dobrym zabiegiem. Spowodowało
znużenie wciąż powtarzającym się schematem fabularnym oraz brakiem
przemyślanej, rozwiniętej i dopracowanej historii. Jest to romans
o lekkim i ciepłym charakterze, idealny dla osób szukających prostych,
niezobowiązujących historii miłosnych ze szczęśliwym zakończeniem. Nie
polecam osobom, które oczekują lawiny emocji, dramatu, łez, poważnych
dylematów i ciekawych bohaterów o głębszych osobowościach i problemach.
A także widzom mającym dość typowych, schematycznych romansów szkolnych,
gdzie przewidywalność jest równoważna przeciętności tytułu. Mimo
wszystko jednak anime prezentuje nawet dobry poziom i potrafi umilić
zimowe wieczory, jeżeli nie jesteśmy wymagający i mamy odpowiedni
nastrój, po prostu ze względu na pozytywną treść. Musicie spróbować
sami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz