Greg Heffley zaczyna naukę w szkole średniej, która będzie dla niego nie lada wyzwaniem.
Żaden tam z niego cwaniaczek. Greg to taki szkolny "normals". Nie
buntuje się i nie podlizuje, nie gra na gitarze, ani w szachy, nie nosi
się ekstrawagancko, ani nie ma pokręconej duszy. Ani renegat, ani
abnegat – ot, chłopiec, który idzie właśnie do amerykańskiej middle
school (drugi, taki jakby bardziej "dorosły", etap podstawówki). A w
nowej szkole zawsze można, albo nawet trzeba wymyślać się na nowo. Może
po to, żeby wbrew ponurym proroctwom brata jakoś przeżyć w tej dżungli –
w końcu, albo jesteś popularny, albo nie ma cię wcale (co nie oznacza
bynajmniej niewidzialności, ale raczej nieustające tortury). Kulturowy
podszept, że każdy powinien zostać w jakimś sensie gwiazdą, albo
przynajmniej zginąć, próbując nią się stać, okazuje się więc w gruncie
rzeczy instynktem przetrwania.
Rozpaczliwe
próby wpasowania się w społeczny organizm przypominają desperackie
castingi do filmowej superprodukcji. Greg szuka jakiejś wygodnej,
nieobsadzonej jeszcze roli. Próbuje się jako atleta, społecznik i
szkolny modniś. A kiedy sam nie rujnuje swojego kolejnego podejścia, z
pomocą przychodzi mu wierny przyjaciel – okrąglutki i obciachowy Rowley.
Greg widzi to teraz wyraźnie – kiedy inni przez wakacje przeszli
kosmiczne metamorfozy, ze słodkich bobasków przeistaczając się w
rastafarian, adeptów mroku czy hiphopowych zakapiorów, jego kumpel nie
zmienił się ani troszkę. Stary dobry Rowley jeździ na swoim różowym
rowerku, nosi koszulkę ze zdjęciem swojej mamusi i brakuje mu tylko
przyklejonej do pleców kartki z napisem "poznęcaj się nade mną w
szkolnej toalecie". Greg chętnie pozbył się tego balastu z przeszłości,
ale ponieważ uważa się za nieuleczalnie dobrego, postanawia kumpla
stunningować i zaktualizować. Zajmuje się jego garderobą i słownictwem,
szukając pomysłu już nie tylko na siebie, ale też na kolegę. Tą przyjaźń
czeka ciężka próba. Czy Greg ma w ogóle jakąś tożsamość, która
pomogłaby mu z tego wybrnąć?
"Dziennik cwaniaczka" to ekranizacja przebojowych książeczek dla dzieci Jeffa Kinneya.
Twórcy podkreślają to na każdym kroku, wkomponowując w swój film
oryginalne graficzne wstawki (książkowy i internetowy "Dziennik
cwaniaczka" jest bogato ilustrowany komiksowymi fragmentami). Ale mimo
tego, że ciekawego materiału tu rzeczywiście sporo, film Thora Freudenthala jest tylko trochę lepszy od jego kiepskiego "Hotelu dla psów".
Nie jest to zły wybór na popołudnie z dzieckiem - przesłanie jest
szlachetne, a humor niezbyt sadystyczny. Ale nie wystarczy to na seans
bezbolesny dla dojrzalszego widza. Problem jest już z samym głównym
bohaterem, który jest kompletnie nijaki - nie tylko wizerunkowo (co jest
tematem filmu), ale także pod względem charakteru. Zresztą, czy to nie
takim jednostkom najłatwiej przychodzi przetrwanie? Ale ilu z was
chciałoby czytać ich pamiętniki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz