Studio AIC postanowiło wypuścić sequel Amagami SS. Podjęło się
rzeczy dość trudnej, albowiem historie z pierwszego sezonu zostały,
zdawałoby się, zamknięte. Często jednak widz jest ciekaw, jak potoczyły
się dalsze losy bohaterów, jeszcze w murach szkoły. Tutaj mamy właśnie
przykład takiej kontynuacji. Świat przedstawiony i formuła nie zmieniły
się, więc otrzymujemy sześć oddzielnych historii, tym razem po dwa
odcinki, a nie (jak poprzednio) po cztery, oraz dodatkowy trzynasty
odcinek. Akcja każdej części rozgrywa się kilka miesięcy po wydarzeniach
z poprzedniej serii. Tyle o aspektach technicznych. Przejdźmy zatem do
meritum sprawy.
Jedną z pierwszych rzeczy, jaka rzuciła mi się w oczy, jest brak
jakiegokolwiek postępu w związkach Junichiego z większością bohaterek.
Odniosłem wrażenie, że nowe odcinki są bezpośrednią kontynuacją
poprzednich, zaczynając się następnego dnia po nich. Niezauważalny był
wprowadzony teoretycznie upływ czasu. Typowy romans szkolny, będący
próbą ukazania codziennego życia szkolnego, polega głównie na
bohaterach. Zdawać by się mogło, że po kilku miesiącach w związku główny
bohater wydorośleje, stanie się bardziej stanowczy i odważny. Nic
z tego. To dalej ten sam zakompleksiony gość, uważający się za
niegodnego wybranki serca. W rezultacie ponownie obserwujemy związki,
w które (zależnie od historii) angażuje się jedna strona, albo też obie
strony traktują się po macoszemu. Również bohaterki nie przeszły
wewnętrznej przemiany, co dziwi, biorąc pod uwagę poprzednie wydarzenia.
Wygląd danego związku zależy więc od partnerki, która dopasowuje się do
poziomu Junichiego lub też dominuje, ciągnąc go za rękę.
Najlepiej pod tym względem wypada Tsukasa Ayatsuji, która nie
straciła nic względem poprzedniej odsłony. Odważna, pewna siebie
i ufająca Junichiemu, złamała jeden z najstarszych schematów romansów.
Jak pokazano wcześniej, stała się osobą bardziej przystępną, ukazując
bliżej własny charakter. Jest osobą dominującą w związku, a tego właśnie
potrzeba, aby utrzymać go z uległym, niezdecydowanym partnerem. Odcinki
poświęcone jej historii, podobnie jak i w pierwszej serii, oglądało mi
się najlepiej, z uwagi właśnie na jej osobę. Mimo wszystko zabrakło
jednak dalszego rozwoju związku, zmuszenia Tachibany do jakichś zmian,
do czego jej postać idealnie się nadawała. W przypadku Rihoko Sakurai
żadnych zmian nie zauważyłem. Niezdarna, nieco otępiała, wprost
anemiczna, ukrywająca swoje uczucia, świetnie wpisuje się w schemat
typowej przyjaciółki z dzieciństwa. Ukazano jednak nieco więcej jej
osobowości, nieznaną dotychczas stanowczość w momencie próby. Pamiętając
otwarty finał rozdziału z nią związanego, nie można mieć w tym wypadku
zarzutów o brak zmian. Czyżby tym razem los był dla Rihoko łaskawszy?
Niestety, formuła sequelu całkowicie nie przysłużyła się Ai Nanasaki.
Bohaterka, która na tle innych prezentowała się w poprzednim sezonie
naprawdę pozytywnie, tym razem wypadła blado nawet w porównaniu do
swojego chłopaka, którego nijakość jest oczywista. W nieco kryzysowej
sytuacji okazała się niezdecydowana, tchórzliwa i niezaangażowana,
niemal popadając w lekką depresję, gdy problem był do przezwyciężenia
bez większego wysiłku, co pokazał Junichi. Szczerze zawiodłem się,
oglądając poświęcony jej epizod.
Marząca o wielkiej romantycznej przygodzie Kaoru Tanamachi podejmuje
kroki, aby w takową wciągnąć Tachibanę, co oczywiście nie do końca się
udaje. Znana z nieprzewidywalności i chaotyczności, stawia często
chłopaka w niezręcznej sytuacji, niejednokrotnie obwiniając go o błędy
wynikające z jej własnego roztargnienia i braku myślenia.
Najnieprzyjemniejszą częścią serii zdecydowanie jest wątek Sae Nakaty,
i to nie tylko ze względu na jej głos. Twórcy próbowali przedstawić jej
zmianę z dziewczyny nieśmiałej i zamkniętej w sobie w odważną
i zdecydowaną. Niestety, detale zdecydowały, że całość wyszła kiepsko.
Skrytość wobec partnera, sposób mówienia, unikanie ważnych w związku
tematów nijak nie pasowały do aktywnej w działalności szkolnej,
stanowczej i zaradnej osoby. Nie pomagał też poznany wcześniej narrator,
który prowadził w zasadzie całą historię, co jeszcze dobitniej ukazało
niekompletność przemiany Sae. Metamorfozę w złym kierunku przeszła
z kolei Haruka Morishima, szkolna piękność. Jej radosny, wolny charakter
uzupełniono o niepasujący element zwątpienia i zamknięcia w sobie,
przykryty plastikowym uśmiechem. Ten anemiczny, przygnębiający nastrój
rozjaśniła jej kuzynka, która sprytnie podpuściła Tachibanę, a ten na
swój, dosyć osobliwy sposób wziął się do działania, co skończyło się
przegięciem zmiany w przeciwną stronę…
Zabrakło w tym wszystkim odpowiedniego wyważenia, znalezienia złotego
środka. Z tego też powodu kompletnie kuleje fabuła. Próbowano tu
poruszyć temat wzajemnego wsparcia w związku, kryzysów, z jakimi muszą
się borykać bohaterowie, jednak wierne i ciekawe ukazanie takich tematów
okazało się po prostu niemożliwe. Zaprezentowano historie, które bez
oparcia o zacieśnienie więzów łączących postaci nie miały sensu. Nawet
drobne detale ukazały brak progresu – bohaterowie mówili do siebie
ciągle po nazwisku, nadal wstydzili w sytuacjach normalnych dla
zakochanych. Pocałunki i trzymanie się za rękę wciąż sprawiały wrażenie
czegoś nowego dla nich, mimo kilkumiesięcznego związku. Kompromitujące
było też zachowanie Junichiego, który mając już od dłuższego czasu
dziewczynę, dalej pozostał użytkownikiem gazet pornograficznych, którymi
wymieniał się z kolegą. Te wszystkie niuanse określające stopień
zaawansowania związku dały w efekcie wrażenie niewiarygodności,
sztucznej relacji, w którą nikt się nie zaangażował. Chyba to właśnie
upływ czasu najbardziej niekorzystnie wpłynął na moją ocenę świata
przedstawionego w Amagami SS+. Gdyby historie rozpoczynały się
następnego dnia po poprzedniej serii, poprawiłoby to ich odbiór,
a pokazane wydarzenia stałyby się bardziej realne, mające prawo bytu.
Schemat „jeszcze raz to samo” w tej sytuacji jest po prostu bezsensowny…
...za to w przypadku grafiki i dźwięku nie można na ten schemat
narzekać. Podobnie jak w poprzedniczce, grafika stoi na bardzo wysokim
poziomie. Bogate tła i kolory, gra światłem oraz płynna animacja są
ozdobami serii. Dzięki nim bardzo przyjemnie patrzy się na ekran, co
nieco osładza brak porządnego rozwinięcia historii. Za utwory w openingu
i endingu odpowiada Azusa, która nagrała również czołówki do
poprzedniego sezonu. Tym razem usłyszymy Check my Soul, pogodnie otwierający każdy odcinek, oraz Kokuhaku,
nostalgiczny, spokojny utwór na zakończenie. Mógłbym się przyczepić,
czemu wzorem poprzedniej serii każda część nie dostała własnego endingu
śpiewanego przez seiyuu odpowiedniej bohaterki, jednakże piosenki Azusy są na tyle dobre, że nie mam twórcom nic do zarzucenia.
Widać niestety, że studio nie przykładało większej wagi do treści tej
kontynuacji. Potraktowanie najważniejszych elementów drugoplanowo
sprawiło, iż powstała seria przeciętna, z wyraźnie zmarnowanym
potencjałem. Próba realizacji pomysłu, który zainteresował początkowo
wielu widzów, zakończyła się niepowodzeniem. Ze względu na przyjętą
formułę, jest to seria dla osób znających pierwszy sezon, dla wszystkich
innych będzie niezrozumiała – co prawda pojawiają się tu retrospekcje,
są one jednak zbyt krótkie i ogólne. Polecam głównie fanom produkcji
z roku 2010, jako ciekawostkę związaną z bohaterami. Ci, którym do gustu
nie przypadła poprzedniczka, nie mają po co marnować czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz