Powered By Blogger

niedziela, 28 września 2014

Moje dwa ulubione wzory *.*


Sukieneczki


Jak wcześniej wspominałam my fashion world pokaże wam mój styl. Moje zainteresowania, moich znajomych i moje życie w kartkach z pamiętnikach.

Classic loli dresses


Classic loli dresses love.

Gothic loli dresses




Sweet loli dresses




Co powiecie na taki zestawik?




School loli


Jak dla mnie sukienka 1 jest świetna ale zestaw numer 2 też niczego sobie ale ja wybieram sukienkę.

SUKIENKA

Podoba wam się? mi nie ale  wstawiam ją tutaj jakby ktoś chciał se po paczać na gothic loli sukienke.

Gotycka bransoletka


Mała czarna w stylu Japan xd.


Amagami SS

Jak można złamać mężczyźnie serce w Boże Narodzenie? W jeden z najszczęśliwszych i najbardziej uroczystych dni w roku? Wybranka Junichiego Tachibany okrutnie obeszła się z zakochanym młodzieńcem. Pełen nadziei i gorącego uczucia cierpliwie czekał na nią w mroźny wieczór wigilijny dwa lata temu. Niestety, ona się nie pojawiła. Dla Tachibany był to cios, który od tamtej pory stał się zadrą w jego sercu, zaś Boże Narodzenie bolesnym i ponurym okresem, rozdrapującym starą ranę. Zbliża się czas kolejnych świąt, a życie licealisty toczy się zwyczajnym rytmem. Postępujące przygotowania do szkolnej Wigilii skutecznie pogrążają Tachibanę w ponurym rozpamiętywaniu przeszłości. W takich chwilach pomagają mu przyjaciele, z których znaczna większość to śliczne i atrakcyjne dziewczyny, a część z nich jest szczerze zainteresowana naszym protagonistą. Oto przed Junichim pojawia się szansa, by nadchodząca Wigilia okazała się jednak najwspanialszym dniem w roku. Pora na miłość. A że jedna miłość i jedna Wigilia to za mało, przeżyjemy je nie raz, a całe siedem razy (uff..).
Amagami SS jest adaptacją gry randkowej typu visual novel o tym samym tytule, stworzonej na platformę PlayStation 2. Gra posiada typową dla tego gatunku konstrukcję – mamy kilka dziewczyn, z którymi możemy romansować, zaś po pewnym czasie musimy wybrać jedną ukochaną. Oczywiście, aby ujrzeć historię każdej z niewiast, musimy ukończyć grę tyle razy, ile jest ich do wyboru. Twórcy anime postanowili przenieść na ekran nie tylko historię i bohaterów, ale również konstrukcję gry. W anime ujrzymy siedem alternatywnych części, z których każda przedstawi nam romans Tachibany z inną dziewczyną, dziejący się w tym samym czasie i w otoczeniu podobnych wydarzeń. Pomysł o tyle ciekawy, że pozwala wyeliminować wadę haremówek i ukrócić narzekanie i rozczarowanie fanów danej bohaterki, iż to nie ona stała się obiektem westchnień bohatera. Tutaj problem znika, a każda białogłowa dostaje swoje pięć minut.
Pierwszy raz spotkałem się z podobną konstrukcją w anime. Byłem szczerze zaciekawiony, co też z tego nasiona wyrośnie. Zacząć wypada od tego, że Amagami SS jest przeciętnie dobrym romansem, który absolutnie niczym nas nie zaskoczy. Pomyślcie o anime. Wyobraźcie sobie teraz romans i wszelkie jego typowe elementy. Tak oto powinien zarysować się przed wami obraz tej serii. Opowieść lekka z charakteru, banalna, czasem przesłodzona, schematyczna, potrafiąca niemiło się przeciągać. Z drugiej strony optymistyczna, ciepła, dobrze wpasowująca się w zimowe świąteczne wieczory i wywołująca pod koniec raczej uśmiech aprobaty. Być może niektórym widzom nawet zakręci się łezka w oku. Cóż, tym razem mnie ominęły podobne uniesienia. Samo anime siedmiokrotnie podąża tą samą ścieżką. Tachibana, w ten czy inny sposób, nagle zaczyna częściej rozmawiać z daną dziewczyną, spędzać z nią więcej czasu i lepiej ją poznawać. Dodatkowo często wikła się w ich prywatne, mniej i bardziej trywialne problemy, które pomaga im rozwiązać, korzystając z męskiej siły charakteru. Co naturalnie sprawia, że wrażliwe i będące w potrzebie panny zaczynając pałać do Junichiego gorętszym uczuciem, szukając w jego twardych ramionach opieki i ochrony. Przychodzi czas na pełne radości randki, przypadkowe spotkania we dwoje, pełne zakłopotania rozmowy, krępujące dwuznaczne sytuacje i wspólną pracę nad zbliżającym się szkolnym festiwalem świątecznym. W tym bowiem czasie ma miejsce wiele istotnych szkolnych aktywności, a także ważnych dla naszych dziewczyn wydarzeń. Bez Tachibany nic przecież się nie uda, tak więc bohater niestrudzenie pracuje dla dobra swojej wybranki i honoru japońskiego licealisty. Nie wywoła śmiechu zaprezentowany humor, którego jest tutaj niewiele. Wszelkie gagi to ograne chwyty, po których próżno oczekiwać ataków wesołości, niemniej jednak całość ogląda się bez uczucia irytacji.
Każda historia otrzymuje swój wigilijny finał. Finał szczęśliwy i, w większości, satysfakcjonujący. Ze świecą w ręku doszukiwać się można dramatu czy bolesnych, poważnych problemów. Minimalne napięcia i różnorakie młodzieńcze dylematy są sprawami nieskomplikowanymi, niezaburzającymi spokojnego, miarowego tempa, jakim toczy się historia. W której też nie dzieje się nic specjalnego. Jedna dziewczyna zaczęła gorzej pływać, inna nie potrafi się głośno i pewnie wyrażać, następna potrzebuje pilnie nowych członków klubu herbacianego, a w tle zakochana przyjaciółka z dzieciństwa ukrywa swoje uczucia. Ważniejszymi wydarzeniami są tylko wspólne randki i rozmowy, a także ostatni odcinek, niejako domykający umowną fabułę. Krótko mówiąc, seria nie przedstawia żadnej oryginalnej treści, nie porywa fabułą ani emocjami, których niestety brak. Pozytywne emocje troszeczkę wzrastają pod koniec każdej historii, ale ich przewidywalność uniemożliwia głębsze przeżywanie miłosnych perypetii. Dzięki temu jednak widzowie nie mają powodów, by zgrzytać zębami czy poczuć się sfrustrowani. Jeśli tylko wiedzą, za co się zabierają.
Siedem mocno nierównych rozdziałów. Wiele w ich ocenie zależy od preferencji widza. Oczywiste jest, że każdy wytypuje własne ulubione kandydatki na podstawie prywatnych kryteriów i gustów. Podobnie jest z tempem fabuły i atmosferą danej historii. Tak więc i moja ocena poszczególnych epizodów jest w dużej mierze tym podyktowana. Pierwszy z nich, moim zdaniem, był najlepszy, ze względu na postać Haruki Morishimy, której entuzjazm i energia wniosły dużo orzeźwiającego uczucia do historii. Swobodna atmosfera i fajna bohaterka. Kaoru Tanamachi, najlepsza przyjaciółka Junichiego, sprawiała z początku wrażenie bardziej kumpla niż przedstawicielki płci pięknej. Naturalnie pod tą skorupą skrywała się wrażliwa i od dłuższego czasu zakochana dziewczyna. Jej relacje z bohaterem były bardzo pozytywne i naturalne, nie robiące wrażenia wymuszonego uczucia. Obie te części mają bardzo miłe i ciepłe zakończenia tworzące romantyczną i urokliwą atmosferę. Niestety, wątek Sae Nakaty wniósł do mojego pokoju dużą dawkę znużenia i bolących od nadmiaru cukru zębów. Sae jest tak słodka, cicha i nieśmiała, że dziwiłem się, jakim cudem potrafi funkcjonować w jakiejkolwiek grupie społecznej. Ślimacze tempo połączone z bezbarwną bohaterką sprawiły, że zdrowo namęczyłem się podczas seansu. Wyjątkowo nie przemówił do mnie pomysł o instruktorze Tachibanie, który przyucza Sae, jak głośniej się wypowiadać, aby zdołała przejść przez rozmowę kwalifikacyjną na kelnerkę. Całość sprawiała po prostu głupie wrażenie. Koniec jej epizodu powitałem z ulgą, ziewając szeroko. Przygoda miłosna z Ai Nanasaki była bardzo pozytywna, a bohaterka najbardziej przypominała normalną zdrową dziewczynę. Niemniej jednak zaczęło się powolutku wkradać znużenie, spowodowane oglądaniem po raz czwarty tego samego schematu. Bohaterką najbardziej bezpłciowego wątku była Rihoko Sakurai. Dziewczę tak głupie, że zapewne miało być urocze. Cóż, jak dla mnie prędzej upośledzone. Mało pamiętam wydarzeń z tej historii, bowiem załzawione od ziewania oczy nieraz zamazywały mi obraz. Dodatkowo zakończenie nie odpowiada ostatecznie na pytanie, czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie.
Ostatnie dwie opowieści były zdecydowanie lepsze. Tsukasa Ayatsuji okazała się bardziej skomplikowaną i ciekawszą postacią niż reszta dziewczyn, co sprawiło, że z zainteresowaniem prześledziłem jej wątek. Miła i uczynna przewodnicząca Ayatsuji skrywała niewielką tajemnicę, która dodała odrobiny dynamiki do historii. Na końcu zaś jeden odcinek poświęcony został pannie Risie Kamizaki. Na szczęście tylko jeden. Twórcy postanowili, że ten samotny epizod zamknie ostatecznie umowną fabułę Amagami SS i odpowie nam na pytanie: co naprawdę wydarzyło się w ową pamiętną i bolesną Wigilię dwa lata temu? Naturalnie szoku i zaskoczenia nie ma, ale miło, że postarano się o stosowne wyjaśnienie. Co do samej Risy, to najwyraźniej cierpi ona na jakieś schorzenie psychiczne, albowiem odsuwanie od Tachibany każdej zainteresowanej nim dziewczyny i perfidne okłamywanie ich, a także niemalże chorobliwa zazdrość, połączona z wyrzutami sumienia mogą tworzyć niebezpieczną, niestabilną mieszankę. W tej alternatywnej wersji historii, będąc na miejscu Junichiego, miałbym się na baczności. Ale miłość przezwycięży wszystko, prawda?
Konstrukcja Amagami SS nie wywołała mojego entuzjazmu ani pozytywnej reakcji. Uważam, że lepiej jest skupić się na jednej historii i jednym wątku romantycznym niż siedmiokrotnie powtarzać do bólu ten sam schemat, prezentując tylko i wyłącznie inny stereotyp dziewczyny z anime. Nie jest to ani ciekawe, ani innowacyjne i na pewno nie przykuwa do ekranu. Za to potrafi zmęczyć. Romantycznością popisać się mogą może ze dwa, może trzy epizody. Reszta jest tylko powielanym wzorem klasycznego szkolnego romansu. Dodatkowo główny bohater, Junichi Tachibana, jest wyjątkowo prostą postacią, która posiada zerową oryginalność, charyzmę, urok czy osobowość. We wszystkich zaprezentowanych historiach reaguje i zachowuje się tak samo, niezależnie od tego, z jaką dziewczyną ma do czynienia. Jąka się, jest niepewny siebie, przeciętny, naiwny, łatwowierny, a jego reakcją na tematy trudniejsze czy bardziej dojrzałe jest rumieniec i zakłopotany śmiech. I tak siedem raz przez 25 odcinków. Po prostu bohater przynudza i stanowi jedynie niezbędny dodatek do historii w postaci wymaganego do romansu samca. Bo do miana mężczyzny to mu jeszcze bardzo daleko. Prócz tego przeciętność przez duże P.
W kwestiach technicznych jest podobnie. Proste modele, niezbyt szczegółowa grafika, uboga mimika i oszczędna animacja. Nie ma co liczyć na piękne krajobrazy czy wyjątkowo szczegółowe tła, lokacje i inne elementy oprawy graficznej, chociaż zdarzają się ładniejsze kadry i bardziej dopracowane ujęcia. Projekty postaci są słabo zróżnicowane i bardzo klasyczne. Graficy nie pokazali żadnych fajerwerków. Mamy za to dużo śniegu, świątecznych ozdób i kolorowych świateł, które budują urokliwą atmosferę tego wyjątkowego okresu. Wszystko jest wizualnie poprawne, bez większych błędów i bez jakichkolwiek wyróżniających się zalet. Muzyka zaskoczyła mnie przyjemnymi i łatwo wpadającymi w ucho openingami, które natychmiast przywoływały spokojną, romantyczną atmosferę. Ciekawostką jest to, że każda z seiyuu bohaterek anime śpiewa swój własny ending, dzięki czemu nie ma się wrażenia przesytu słuchania w kółko tego samego utworu kończącego poszczególny odcinek. Pomysł bardzo fajny i świetnie zrealizowany. Endingi są dobrze dopasowane do charakteru każdej z dziewczyn, a aktorki dają z siebie wszystko. Aż miło posłuchać, chociażby z ciekawości.
Amagami SS to typowy romans anime o nietypowej konstrukcji przeniesionej z gier randkowych. Podzielenie serii na siedem nierównych, alternatywnych części nie okazało się dobrym zabiegiem. Spowodowało znużenie wciąż powtarzającym się schematem fabularnym oraz brakiem przemyślanej, rozwiniętej i dopracowanej historii. Jest to romans o lekkim i ciepłym charakterze, idealny dla osób szukających prostych, niezobowiązujących historii miłosnych ze szczęśliwym zakończeniem. Nie polecam osobom, które oczekują lawiny emocji, dramatu, łez, poważnych dylematów i ciekawych bohaterów o głębszych osobowościach i problemach. A także widzom mającym dość typowych, schematycznych romansów szkolnych, gdzie przewidywalność jest równoważna przeciętności tytułu. Mimo wszystko jednak anime prezentuje nawet dobry poziom i potrafi umilić zimowe wieczory, jeżeli nie jesteśmy wymagający i mamy odpowiedni nastrój, po prostu ze względu na pozytywną treść. Musicie spróbować sami.

Koszula.

Jest ładna całkowicie inna niż te '' modne ''. Zamierzam wam pokazywać ciekawe nie zawsze modne, części garderoby. Więc mam nadzieję, że zamienicie się w kolorowe ptaki.

AKB0048

Z powodu wojny międzyplanetarnej ludzie zmuszeni są opuścić Ziemię, a w nowej ojczyźnie jakiekolwiek formy rozrywki są ostro ograniczone przepisami. Istnieje jednak grupa młodych piosenkarek, AKB0048, która w imię sławnego zespołu z dawnych czasów nielegalnie organizuje koncerty, przynosząc ludziom nadzieję.

wtorek, 9 września 2014

Recenzja!! Wil z Wall Street

Historia Jordana Belforta, brokera, którego błyskawiczna droga na szczyt i rozrzutny styl życia wzbudziły zainteresowanie FBI

Jeden z największych reżyserów naszych czasów, laureat Oscara Martin Scorsese przedstawia prawdziwą historię jednego z najbardziej kontrowersyjnych bohaterów Wall Street. Jordan Belfort był złotym dzieckiem świata amerykańskich finansów. Szybki i oszałamiający sukces przyniósł mu fortunę, władzę i poczucie bezkarności. Pokusy czaiły się wszędzie, a Belfort lubił im ulegać i robił to w wielkim stylu. Najpiękniejsze kobiety. Najdroższe jachty. Najbardziej wyszukanee narkotyki. Szalona impreza bez cienia poczucia odpowiedzialności. A w ślad za tym nieuniknione błędy i pragnienie jeszcze większego bogactwa. Korupcja, naginanie prawa i malwersacje podatkowe – w tym także Belfort okazał się mistrzem. Zrealizowana z rozmachem i poczuciem humoru, urzekająca blichtrem, a jednak gorzka opowieść o człowieku, który zawsze chciał więcej, a dostał to na co zasłużył.

 

wtorek, 2 września 2014

Recenzja!!! Wieczny student 2.

Sequel komedii z 2002 roku. Tym razem historia skupia się na studencie Taj Mahal Badalandabad, znanym z pierwszej cześci. Taj (Kal Penn) wyjeżdża do Anglii na prestiżowy uniwersytet Oxford, aby kontynuować "naukę", ale tak naprawdę chce pokazać miejscowym studentom jak spędzać czas, na zabawie i imprezach.

Badalandabad (Kal Penn) postanawia pogłębić wiedzę na prestiżowym brytyjskim Camden University. Początek nie jest zachęcający ? studenci z wyższych arystokratycznych sfer dość brutalnie pokazują Tajowi, gdzie jego miejsce ? w starej ruderze, przeznaczonej dla nieudaczników... Ale od czego pomysłowość, poczucie humoru i bogate doświadczenie? Taj pokaże wszystkim snobom, co to znaczy dobra zabawa!
 

Recenzja!! Dziennik cwaniaczka.

Greg Heffley zaczyna naukę w szkole średniej, która będzie dla niego nie lada wyzwaniem.

Żaden tam z niego cwaniaczek. Greg to taki szkolny "normals". Nie buntuje się i nie podlizuje, nie gra na gitarze, ani w szachy, nie nosi się ekstrawagancko, ani nie ma pokręconej duszy. Ani renegat, ani abnegat – ot, chłopiec, który idzie właśnie do amerykańskiej middle school (drugi, taki jakby bardziej "dorosły", etap podstawówki). A w nowej szkole zawsze można, albo nawet trzeba wymyślać się na nowo. Może po to, żeby wbrew ponurym proroctwom brata jakoś przeżyć w tej dżungli – w końcu, albo jesteś popularny, albo nie ma cię wcale (co nie oznacza bynajmniej niewidzialności, ale raczej nieustające tortury). Kulturowy podszept, że każdy powinien zostać w jakimś sensie gwiazdą, albo przynajmniej zginąć, próbując nią się stać, okazuje się więc w gruncie rzeczy instynktem przetrwania.

Rozpaczliwe próby wpasowania się w społeczny organizm przypominają desperackie castingi do filmowej superprodukcji. Greg szuka jakiejś wygodnej, nieobsadzonej jeszcze roli. Próbuje się jako atleta, społecznik i szkolny modniś. A kiedy sam nie rujnuje swojego kolejnego podejścia, z pomocą przychodzi mu wierny przyjaciel – okrąglutki i obciachowy Rowley. Greg widzi to teraz wyraźnie – kiedy inni przez wakacje przeszli kosmiczne metamorfozy, ze słodkich bobasków przeistaczając się w rastafarian, adeptów mroku czy hiphopowych zakapiorów, jego kumpel nie zmienił się ani troszkę. Stary dobry Rowley jeździ na swoim różowym rowerku, nosi koszulkę ze zdjęciem swojej mamusi i brakuje mu tylko przyklejonej do pleców kartki z napisem "poznęcaj się nade mną w szkolnej toalecie". Greg chętnie pozbył się tego balastu z przeszłości, ale ponieważ uważa się za nieuleczalnie dobrego, postanawia kumpla stunningować i zaktualizować. Zajmuje się jego garderobą i słownictwem, szukając pomysłu już nie tylko na siebie, ale też na kolegę. Tą przyjaźń czeka ciężka próba. Czy Greg ma w ogóle jakąś tożsamość, która pomogłaby mu z tego wybrnąć?

"Dziennik cwaniaczka" to ekranizacja przebojowych książeczek dla dzieci Jeffa Kinneya. Twórcy podkreślają to na każdym kroku, wkomponowując w swój film oryginalne graficzne wstawki (książkowy i internetowy "Dziennik cwaniaczka" jest bogato ilustrowany komiksowymi fragmentami). Ale mimo tego, że ciekawego materiału tu rzeczywiście sporo, film Thora Freudenthala jest tylko trochę lepszy od jego kiepskiego "Hotelu dla psów". Nie jest to zły wybór na popołudnie z dzieckiem - przesłanie jest szlachetne, a humor niezbyt sadystyczny. Ale nie wystarczy to na seans bezbolesny dla dojrzalszego widza. Problem jest już z samym głównym bohaterem, który jest kompletnie nijaki - nie tylko wizerunkowo (co jest tematem filmu), ale także pod względem charakteru. Zresztą, czy to nie takim jednostkom najłatwiej przychodzi przetrwanie? Ale ilu z was chciałoby czytać ich pamiętniki?